Przejdź do głównej zawartości

Na Białorusi wkrótce wybory prezydenckie. Z powodu koronawirusa Łukaszenko ma po raz pierwszy realnych konkurentów

W sierpniu 2020 w Białorusi powinny odbyć się kolejne wybory prezydenckie. Wydaje się, że ich rezultat jest oczywisty – pewne zwycięstwo Alaksandra Łukaszenki. Jednak nawet w ich przypadku epidemia koronawirusa może skutkować pewnymi zmianami. Pokazała ona maksymalnie jasno, że wszystkie decyzje w państwie podejmuje osobiście Łukaszenko, i na nie nie mogą wpłynąć ani zalecenia WHO, ani wyśmiewanie w światowych mediach, ani zachowanie wszystkich sąsiadów, ani nawet zdanie jego własnego ministra zdrowia. U wielu Białorusinów, w tym w nomenklaturze, wywołało to szok. W rezultacie po raz pierwszy od wielu lat u Łukaszenki pojawili się poważni konkurenci – obydwaj to uchodźcy z obecnej białoruskiej elity, dyplomata Walerij Cepkało i bankier Wiktor Babariko. Kim są i jak duże mają szansy w wyborach, w artykule dla Moskiewskiego Centrum Carnegie opowiada białoruski dziennikarz Artem Szrajbman. Za zgodą Carnegie.ru gazeta „Meduza” publikuje go w całości.

Opowiada Artem Szrajbman, Carnegie.ru | 29 maja 2020, 14:41


Opozycyjny białoruski bloger Siergiej Tichanowskij na demonstracji zwolenników w Mińsku. 24 maja 2020 roku. Wasilij Fedosenko / Reuters / Scanpix / LETA

Białoruskie władze zarządziły wybory prezydenckie 9 sierpnia – spokojną wakacyjno–urlopową datę, nie budzącą większych emocji. Ale od samego początku nic nie szło zgodne z planem.

Zamiast podwyższać emerytury i pensje, jeździć po polach i fabrykach jako mądry gospodarz, Alaksander Łukaszenko został zmuszony raz za razem wyjaśniać, dlaczego na całym świecie jest kwarantanna, a białoruskie władze walczą z pandemią swoimi, zadziwiająco liberalnymi, metodami – z paradą wojskową na 9 maja, tradycyjnymi czynami społecznymi w soboty, zawodami piłkarskimi i otwartymi granicami.

Do tego wybory prezydenckie po raz pierwszy od 25 lat zbiegły się z gwałtownym kryzysem ekonomicznym. Międzynarodowe prognozy, które ostatnio regularnie pogarszają się, zapowiadają spadek PKB o 4-5% do końca roku, przy czym w przypadku Białorusi jest to spowodowane nie tylko koronakryzysem, ale też konfliktem surowcowym z Rosją w pierwszym kwartale, następnie depresją na światowym rynku ropy naftowej. Na skutek wszystkich tych wydarzeń znacznych strat doznał białoruski eksport ropy naftowej (będący znaczącą częścią krajowej gospodarki – przyp. tłum.).

Z powodu niedostatecznych rezerw rząd nie może sobie pozwolić na szczodre wsparcie przedsiębiorstw i ludności i ogranicza się do odraczania terminu zapłaty niektórych podatków i czynszu za wynajem państwowych nieruchomości oraz wypłatą płacy minimalnej pracownikom budżetówki w przypadku przestoju.

Sojusznicza Rosja przestała być poważnym źródłem wsparcia w oczach Mińska, że białoruskie władze zwracają się z prośbą o pożyczki do MFW, europejskich banków i Chin – do wszystkich, poza Moskwą.

I w takiej sytuacji Łukaszenko ma przeprowadzać wybory. Przenieść je można tylko wprowadzając stan nadzwyczajny, ale taka decyzja zbytnio kontrastuje z dotychczasowym podejściem prezydenta do koronawirusa. Jeśli sytuacja pozwala zbierać się w świątyniach na Wielkanoc i trybunach Parady Zwycięstwa, jaki może być tutaj stan nadzwyczajny?

Po części z powodu tych problemów odżyły protesty. Charyzmatyczny wideobloger Sergiej Tichanowskij jeździ po obwodach i zbiera tysiące wczoraj jeszcze apolitycznych mieszkańców prowincji na demonstracje za odsunięcie Łukaszenki pod ostrym hasłem „Stop karaluchowi”.

Tichanowskij został pierwszym od dłuższego czasu białoruskim politykiem, przeciw którego aresztowaniem na 15 dni ludzie wyszli protestować, i to nie tylko w Mińsku, ale i w innych miastach w różnych częściach kraju. Kiedy nie został dopuszczony z powodów formanych w wyścig do fotela prezydenckiego, został zaufanym człowiekiem swojej żony, składającej dokumenty następnego dnia. Teraz jeździ po kraju zbierając podpisy.

A lista kandydatów na prezydenta mieści jeszcze bardziej nietypowe osoby dla białoruskiej polityki. Przeciw Łukaszence zdecydowali walczyć nie typowi opozycjoniści, a dwie znane figury establishmentu – Walerij Cepkało i Wiktor Babariko.

Na dwa fronty

Cepkało pracował jako ambasador w USA i wiceminister spraw zagranicznych, a potem utworzył i wiele lat zarządzał Parkiem Wysokich Technologii – białoruską Doliną Krzemową. Babariko zaś to bankier-mecenas, który ostatnie 20 lat był prezesem Biełgazprombanku, jednego z większych w kraju.

Występują z podobnymi postulatami – wszechstronna modernizacja kraju i liberalizacja gospodarki, prezydent nie powinien być ich zdaniem carem, a menedżerem na maksymalnie dwie kadencje. W dziedzinie polityki zagranicznej zajmują neutralno–pragmatyczną pozycję w stylu „przyjaźń ze wszystkimi”.

Wersja, że władza sama ich wystawiła jako wygodnych sparing-partnerów dla Łukaszenki ma cechy teorii spiskowej. Pomysł, aby organizatorzy wyborów chcieli w ten sposób podwyższyć frekwencję, jest sprzeczny z wybraniem daty 9 sierpnia na wybory, kiedy wszyscy będą na urlopach i na daczach.

Poza tym, dotychczas białoruska władza jeśli nawet tak robiła, to zawsze byli oni bardziej niepoważnymi figurami atakującymi opozycję zamiast władzy. A tutaj mamy ludzi z solidnymi pieniędzmi i życiorysami, którzy rzeczywiście mogą zebrać wielu stronników. Nie boją się krytykować władzę, nawet nie za ostro.

Babariko już zapowiada, że dołączy do stronników, jeśli pójdą na plac. A Cepkało ironizuje, że Łukaszenko dobrze wie, ile świń rodzi jedna locha, ale kraj powinien zostawić go na jego gospodarstwie i iść naprzód.

Szczególnie szybko zyskuje popularność eksbankier Babariko. W tydzień do jego komitetu wyborczego zapisało się rekordowe dla alternatywnego kandydata 9 tysięcy osób. Jest to niewiele więcej, niż 11 tysięcy Łukaszenki, które uzbierał z pomocą całego aparatu państwa.

Rzetelnych badań opinii publicznej w kraju nie ma, ale we wszystkich internetowych sondażach na popularnych gazetach internetowych Babariko wygrywa z ponad 50% głosów, zaś Łukaszenko nie osiąga nawet 10%.

Jeśli tak będzie dalej, to władza może spotkać się z nieprzyjaznymi „elektoralnymi nożycami”. Bloger Tichanowskij odbija prowincjonalnych stronników Łukaszenki, którzy są rozczarowani dziesięcioleciem zastoju ekonomicznego. A liberalni uchodźcy z biznesu i nomenklatury dają nadzieję na zmiany miejskiej klasie średniej, którą Łukaszenko ostatnimi miesiącami olał swoim odnoszeniem do pandemii. Nie można powiedzieć, że ci ludzie kiedyś byli za prezydentem, po prostu nie widzieli realnej alternatywy na horyzoncie.


Wiktor Babariko przed gmachem białoruskiej PKW. Mińsk, 20 maja 2020. Natalia Fedosenko / TASS / Scanpix / LETA

Wyjście cichego niezadowolenia

Wyjście kandydatów z establishmentu przypomina wierzchołek góry lodowej – jest to przejaw ważniejszego procesu. W białoruskich elitach władzy i biznesu pojawiła się niemała grupa osób, których nie zadowala kurs Łukaszenki.

Systemowi liberałowie, stronnicy lekkich reform istnieją w każdym autorytarnym reżimie. I kiedy sam reżim jest na fali wznoszącej – ekonomicznej, w stosunkach zagranicznych albo poparcia ludności – zazwyczaj nie dzielą się swoim niezadowoleniem ze swojego stronnictwa. Ale kiedy kryzysy ekonomiczne trwają latami, nadzieje na ewolucję rozbijają się o weto strażników systemu (w tym głowy państwa), a sam on nie przejawia pozytywnych rokowań na przyszłość, sytuacja w głowach systemowych dysydentów się zmienia.

Najprawdopodobniej czynnikiem wyzwalającym wejście Cepkały i Babariki do polityki była pandemia. Pokazała ona maksymalnie jasno, że w krytycznej sytuacji osobiste poglądy Łukaszenki w całości określają, co ma się dziać w kraju. Prezydent zadecydował, że kwarantanna i jakiekolwiek ograniczenia nie są potrzebne – więc ich nie będzie.

Pokazała ona maksymalnie jasno, że wszystkie decyzje w państwie podejmuje osobiście Łukaszenko, i na nie nie mogą wpłynąć ani zalecenia WHO, ani wyśmiewanie w światowych mediach, ani zachowanie wszystkich sąsiadów, ani nawet zdanie jego własnego ministra zdrowia. U wielu Białorusinów, w tym w nomenklaturze, wywołało to szok i przypomniało scenariusz Czarnobyla.

A z powodu polityki kadrowej Łukaszenki ostatnich lat wyszła całkiem wyjątkowa sytuacja. Można z dużą dozą pewności powiedzieć, że poglądy białoruskiego premiera Siergieja Rumasa, prawie całego bloku ekonomicznego rządu, władz banku centralnego i ministerstwa spraw zagranicznych są bliższe Cepkale i Babaryce, niż Łukaszence.

Nie oznacza to, że reżim jest bliski upadku, chociaż takie momenty są nie do przewidzenia. Prędzej jednak obserwujemy ferment w umysłach białoruskich elit, który po raz pierwszy do wielu lat dostał się do życia publicznego.

Zdjęte moratorium

Pomimo tego, że system Łukaszenki przeżywa najpoważniejszy sprawdzian od połowy lat 90., oczekiwane na jego szybki upadek jest przedwczesne – na razie skala problemów jest zbyt mała.

Kraj posiada ok. 7 mld dolarów rezerw walutowych. Jest bardzo prawdopodobne, że uda się dostać jakieś międzynarodowe dofinansowanie, co oznacza, że bankructwo i katastrofa ekonomiczna nie wydarzy się w tym roku.

W teorii największym politycznym ryzykiem dla obecnej białoruskiej władzy jest rozpad elit, ale jak na razie oficjalnych démarche od obecnych urzędników nie było. Jak na razie jest to dla nich zbyt niebezpieczny krok, a doświadczeń horyzontalnego zjednoczenia ci ludzie nie mają.

Poza tym, bez kryzysu lojalności pośród resortów siłowych podobne działania nie są szczególnie efektywne. Jak na razie nie ma żadnych oznak, aby wirus dysydenctwa przenikł w szeregi wyższych organów ścigania bądź wojska.

Samego Babariko czy Cepkałę można łatwo usunąć z wyścigu o fotel prezydenta – znaleźć literówki w ich listach poparcia na etapie rejestracji albo ogłosić im zwykłe 3-4% w wynikach wyborów. Oba warianty, szczególnie biorąc pod uwagę obecną popularność Babaryki, niosą ryzyko.

Jeśli ich nie zarejestrować, ujdzie nawet iluzja konkurencji. W historii białoruskiej polityki jeszcze nigdy nie zdjęto z wyborów kandydata, który naprawdę zebrał wymagane 100 tys. podpisów.

Jeśli dać konkurentom śmieszny procent w wynikach wyborów, to nikt nie wie, jak zachowają się wtenczas ich liczni niezadowoleni stronnicy. Ale jak na razie żadne z tych zagrożeń nie wydaje się osiągnąć naprawdę niebezpiecznych rozmiarów.

Niemniej jednak, widać już, że ta kampania prezydencka zmieni białoruską politykę. Jeśli Capkało i Babariko nie polegają wyłącznie na nagim idealizmie i poczuciu misji, to poszli na wybory z bardziej długoterminowymi oczekiwaniami. Jeden z możliwych celów to zbudowanie kapitału politycznego na przyszłość, zajęcie pozycji liderów umiarkowanie reformatorskich sił w momencie osłabienia systemu. Można też obserwować zachowanie innych urzędników i dużego biznesu, poszukać przyszłych sojuszników.

Przez pierwsze 10 lat rządów Łukaszenki rozwinęła się niepisana tradycja – jeśli wysoko postawiony urzędnik opuści szeregi elit i przejdzie do opozycji, znajdzie się w więzieniu. Było to swoistą szczepionką przeciwko zdradzie. Tak było z byłymi ministrami Michaiłem Mariniczem i Wasilijem Leonowym, byłym rektorem Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego Alaksandrem Kozułinym, byłym wiceministrem spraw zagranicznych Adriejem Sanikowym.

Obecnie nastały czasy bardziej wegetariańskie. Już od pięciu lat w kraju nie ma uznanych przez Zachód więźniów politycznych. Władza polega na administracyjnym areszcie dla ukarania oponentów, w tym nawet liderów nierozwiązanych protestów.

Jeśli Cepkale i Babaryce uda się nie pójść siedzieć przez wyniki wyborów, będzie to ważnym precedensem. Inni niezadowoleni urzędnicy i biznesmeni, którzy poczują, że ich ambicje i chęć wypowiedzieć się przewyższyły ryzyko, mogą także wejść w politykę.

To zdejmie moratorium na publiczną politykę dla nowego typu ludzi. Z jednej strony, w przeciwieństwie do Łukaszenki, nie zdążyli oni znudzić się niezadowolonej części społeczeństwa. Z drugiej – w przeciwieństwie od zwykłych opozycjonistów posiadają jasny zestaw kompetencji i osiągnięć.

Jeśli wybory 2020 roku nie wstrząsną białoruską władzą dzisiaj, to prawie na pewno staną się punktem zwrotnym w polityce kraju po Łukaszence.

Oryginał: Meduza
Wypowiedź autora na ten temat w formie wideo: TUT.BY
Dlaczego Białoruś nie wprowadza kwarantanny? TUT.BY

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego przez 20 lat Rosja nie wyszła ze stagnacji na drogę rozwoju

Lekcji minionych dekad rosyjskie władze sobie nie przyswoiły – nauczyły się przezwyciężać kryzysy i zapewniać stabilność makroekonomiczną, ale nie udaje się wypełnić bardziej złożonego zadania – wejść na trajektorię rozwoju gospodarczego. Rosyjska gospodarka 1999-2019. Projekt specjalny „Wiedomosti 8 października 2019, Jelizawieta Bazanowa / Wiedomosti Nostalgia władzy do czasów ZSRR okazała się zbyt silna Dymitr Nowożilow / Wiedomosti Od kryzysu do kryzysu 20 lat temu, w 1999 r., Rosja wychodziła z poważnego kryzysu, który przerodził się w niewypłacalność, głęboką recesję gospodarczą, deprecjację rubla i spadek dochodów. Dewaluacja i uwolnienie mocy pobudziło gospodarkę do wzrostu - o 6,4% w 1999 r. i 10% w 2000 r. Wychodząc z kryzysu, władze przygotowywały reformy – rozłożony na 10 lat program Germana Grefa. Przeprowadzono reformę systemu emerytalnego, podatkowego (włączając przyjęcie „płaskiej skali” podatku dochodowego), wprowadzono kodeksy: pracy, ziemski, budżeto

Artem Szrajbman: 10 przyczyn, dla których Rosja nie wejdzie na Białoruś

Łukaszenko oświadczył, że dostanie od Moskwy „przy pierwszej prośbie wszechstronną pomoc w przywróceniu bezpieczeństwa Republiki Białoruś”, i wspomniał w związku z tym Organizację Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym . Dokładnie wyjaśnia, dlaczego nie wierzy w ten straszak, Artem Szrajbman na swoim kanale na Telegramie. Artem Szrajbman, TUT.BY | 15 sierpnia 2020, 22:00   Rosyjskie wojska na paradzie 9 maja 2016 roku. Źródło dostępne po kliknięciu w zdjęcie. Rosja nie ratuje upadających reżimow wojskami. Wywieźć lidera – w porządku, ratować reżim bez jakiegokolwiek poparcia – absolutnie. Jedyny wyjątek to Syria, ale tam już była wojna domowa, i rosyjskie wojska nie okupowały terytorium, głównie były wsparciem lotniczym. Kogo w Białorusi bombardować? Fabryki MTZ i BiełAZu? Czy strajkującą telewizję? Białorusini nie chcą zewnętrznej interwencji, ani aneksji przez Rosję. Według najświeższego sondażu Akademii Nauk: za wejściem w skład RF – poniżej 7%. Za bliższy so